niedziela, 8 czerwca 2014

Świt



Kabanos otarł pot z czoła i głośno wypuścił powietrze. Miał już dosyć tej niekończącej się wędrówki. Chaszcze stawały się coraz gęstsze, a upał nasilał się z każdą minutą. Do tego, trzeba było uważać, żeby nie podeptać dziwnych małych zwierząt zajmujących niemalże każdy centymetr trawy. Chłopak wolał nie ryzykować pogryzienia w przeciwieństwie do starca, który beztrosko gniótł stworzenia, skacząc na jednej nodze, i zupełnie nie zwracał na nic uwagi.
Kabanos przystanął i oparł pulchne dłonie na udach. Nie miał już siły iść dalej. W sumie może nie byłoby to aż tak męczące, gdyby nie jego wiekowy towarzysz wyjący wymyślane na bieżąco piosenki.
­­­­­­­­­­­­– Okonie wchodzą pod górę, bo za dużo książek! La, la, la! – Śpiewał szaleniec, zagłębiając się coraz bardziej w dżunglę. Nawet nie zauważył, że chłopak stanął.
 Może to jest jakieś wyjście…
 Kabanos odczekał moment. Śpiew stawał się coraz cichszy i cichszy, aż w końcu został zagłuszony przez odgłosy zwierząt. Chłopak nie mógł powstrzymać lekkiego uśmiechu cisnącego mu się na usta. Nareszcie chwila spokoju.
Nagle coś z całej siły uderzyło go w skroń.
– Ała! – Wrzasnął zaskoczony.
– La, la, la! – Z plątaniny roślin wyłonił się staruch, nadal skacząc na jednej nodze i ciskając czymś w stronę Kabanosa.
Chłopak zaczął rozmasowywać sobie czoło, z przykrością stwierdzając, że jutro jego twarz będzie zdobić piękny, fioletowy siniak.
– Przestań! – Krzyknął, ale nie odniosło to żadnego skutku.
 Po kilku próbach powstrzymania starego wariata dotarło do niego, że się z nim nie dogada. Nie ma mowy.
 Westchnął i sięgnął po okrągły, pomarszczony owoc leżący u jego stóp. Kształtem podobny trochę do orzecha. Miał miękką skórę pokrytą małymi włoskami, a w świetle porannego słońca mienił się na niebiesko.
Kabanos spojrzał w stronę towarzysza, który ze smakiem objadał się niby-orzechami, nie przestając nimi rzucać.
– Co jest, Baranie? Dlaczego nie jesz? – Spytał tamten, przy okazji wypluwając, na wpół przerzuty miąższ.
– Jakoś nie mam ochoty… – Odpowiedział chłopak, niepewnie spoglądając na trzymany w dłoni owoc. – A tak w ogóle to nazywam się Kabanos, a nie Baran.
– Kabanos… kabanosy z barana czy baran z kabanosów – Stwierdził starzec.
– A ty? Jak masz na imię?
- Jestem Trzmiel.


~~


Łania stała, z przerażeniem wpatrując się w leżącego Szakala. Była jak zahipnotyzowana, nie mogła się poruszyć. Po chwili, która wydawała jej się wiecznością, usłyszała za sobą kroki paru osób.
Jedną z nich była Hiena. Na widok leżącego brata zakryła usta dłońmi i natychmiast się przy nim znalazła.
– Co ci się stało? Odpowiedz mi, proszę… – błagała, potrząsając nim lekko, ale Szakal tylko zamrugał i mruknął coś pod nosem.
 Tuńczyk i Skorpion kucnęli obok i przekręcili go na plecy, a Żmija zerwała z rosnącego obok drzewa duży, rozłożysty liść i otarła nim włosy i twarz chłopaka. Wilczycy i Pumy nie było. Na szczęście.
Łania nadal stała, bijąc się z myślami. Uciec czy zostać? Jednak trwało to tylko krótką chwilę. Dziewczyna potrząsnęła lekko głową i uklękła przy Szakalu, nie wiedząc, na co mogłaby się przydać.
 Hiena rozpłakała się, tuląc się do brata i gładząc go po rudawych włosach. Po jej zaczerwienionych, piegowatych policzkach płynęły łzy, skapując na pierś chłopaka.
 Łanię ukłuło poczucie winy. Przebiegło jej przez myśl, że może to przez wczorajszą kłótnię, spowodowaną przez jej osobę… Uniosła wzrok na opartego o drzewo Tukana, którego wcześniej nie zauważyła. Jego oczy zdawały się być ciemniejsze niż zawsze, tęczówki niemal zlewały się ze źrenicami. Wpatrywał się gdzieś w przestrzeń ponad drzewami. Na pierwszy rzut oka widać było, że jest mocno przygnębiony.
Nagle Szakal otworzył szeroko oczy i uniósł się na łokciach, wciągając łapczywie powietrze. Natychmiast zaczął kaszleć, jakby się nim zakrztusił, i przewrócił się na prawy bok.
– Szakal!
– Nic mi nie jest – wybełkotał, po chwili odwrócił się i zwymiotował, po czym dodał cichym, zachrypniętym głosem: – Pić…
– Przynieś wodę – poleciła Żmija Łani, a ta bez wahania pobiegła w stronę zawalonego budynku.


~~


Kia cicho skradała się wśród drzew. Co chwilę spoglądała w dół, żeby nie nadepnąć przez przypadek na żadną gałązkę. Bezszelestnie zbliżała się do celu. Była coraz bliżej i bliżej…
– No nie – westchnęła, kiedy ogromny, kolorowy motyl poderwał się w powietrze i z cichym trzepotem skrzydeł odleciał. Kolejne ,,łowy” zakończyły się niepowodzeniem. Szkoda… był taki piękny.
Dziewczynie znudziły się dalsze próby schwytania urokliwych owadów, więc postanowiła znaleźć sobie jakieś inne zajęcie. Park miejski wyglądał wspaniale o poranku. Wokół rozbrzmiewały odgłosy podobne do tych w sklepie zoologicznym ale tutaj były o wiele głośniejsze i brzmiały piękniej. Trochę jak pieśń. Liście… drzew… tak, drzew – Wilczyca chyba właśnie tak je nazwała – tworzyły zielony baldachim przykrywający wszystko dookoła. Wokół… pni owinięte były długie, cienkie pnącza, ze śmiesznymi, małymi trąbkami z żółtymi wąsami w środku. Puma stwierdziła, że to kwiaty, z których później robią się owoce takie jak truskawki albo banany. Oprócz tych dziwacznych roślin było też wiele innych, równie interesujących, ale te Kii podobały się najbardziej.
- Ach! – Krzyknęła, kiedy drogę zagrodził jej mały zwierzak pokryty jasnymi włoskami, lecz zaraz roześmiała się głośno.
 Przerażone stworzenie czmychnęło w krzaki. Jego pyszczek był wykrzywiony i  wyglądał, jakby ktoś uderzył go przypinką do roweru. W tym właśnie przypominał trochę Peugeota, jej młodszego brata. Zarówno on jak i owo zwierzątko nie grzeszyli urodą. Kia prawie od razu zamilkła.
Jej brata, podobnie jak zwierzaka, porastało delikatne, jasne futerko, nawet na twarzy z mocno wysuniętą szczęką. Peugeot bardziej przypominał małpkę niż człowieka, ale pomimo tego był bardzo miły. Rzadko się odzywał, kiedy to robił, mówił cichym, ledwo słyszalnym głosem. Gdy byli młodsi, Kia często spała w jego samochodzie, bo razem mniej bali się ciemności.
Opuszczając parking, dziewczyna nawet nie podejrzewała, że będzie tak tęsknić za rodziną. Za matką, jedną z czterech żon jej ojca. Za maleńką Mercedes, która dopiero uczyła się chodzić. Za ciemnoskórą Toyotą. Za Suzuki, jedyną z sióstr, która miała takie same kręcone włosy jak ona. Za Ładą o zaraźliwym śmiechu i burzy jasnych loków. Za Amuzą, z którą często bywała w sklepie zoologicznym. Nawet za ojcem. – królem, który wysłał ją na tę misję. Wiedziała, że jej nie potrzebował, nie darzył jakimś szczególnym uczuciem. W końcu była tylko jedną z wielu jego córek. Ale i tak za nim tęskniła.
Istniał jednak ktoś, czyjego towarzystwa Kia wyrzekła się z przyjemnością. Jej starszy brat Volkswagen. Miał czarne włosy i ostre rysy twarzy. Zdaniem Kii był bardzo przystojny. I bardzo okrutny. Pamiętała, że kiedyś przyłapał ją na bawieniu się jego zabawką – kawałkiem opony, który przypominał człowieka. Nic nie powiedział, tylko z całej siły kopnął ją w twarz. Z rozciętej wargi trysnęła krew, a dziewczyna leżała na podłodze, nie do końca rozumiejąc, co się stało. Wtedy Volkswagen podszedł do niej i zacisnął ręce na jej szyi. Próbowała go zrzucić, ale słabość jej to uniemożliwiała. Kia była pewna, że zabiłby ją wtedy, gdyby nie przyszła jego matka i nie powiedziała mu, że nie może tak traktować swojej siostry. Co prawda przestał dusić, ale kopnął parę razy i stwierdził, że nie jest jego siostrą, tylko córką innej kobiety ojca. A potem splunął i odszedł. Sadystyczne skłonności Volkswagena przejawiały się jeszcze kilkakrotnie.
Kia wyrwała się z zamyślenia i spostrzegła, że stoi w wodzie. Nie zauważyła, że pod trawą nie ma gruntu. Szeroki uśmiech wypełzł jej na usta. Woda była cudowna.
 Dziewczyna ostrożnie rozchyliła wysoką trawę i zobaczyła olbrzymie srebrzyste pole – jezioro. Zafascynowana, nie zważając na to, że moczy ubranie, popędziła w wodę. I nagle pośliznęła się na mulistym dnie i straciła równowagę.
 W oczy i nozdrza uderzyła chłodna woda. Z przerażenia czarnowłosa spróbowała zaczerpnąć powietrza i zakrztusiła się. Zaczęła młócić rękami i nogami, starając się wypłynąć na powierzchnię. Udało jej się parę razy wynurzyć nad powierzchnię, by krzyknąć, i po chwili znów znajdowała się pod wodą. Ciecz wdzierała się do ust, uszu i nosa. Każdy wymach rękami pozbawiał ją sił. Jej walka dobiegała końca i Kia to wiedziała. Miała ochotę się poddać.
Wtedy czyjeś silne ręce pociągnęły ją za włosy i nagle dziewczyna znów mogła oddychać. W oczy biło światło, po twarzy spływała woda, a Kia nie przestawała krzyczeć... bo przecież była podnoszona za włosy.
Po chwili ktoś złapał ją w pasie i doholował na brzeg. Kia padła na plecy na trawę i uspokoiła oddech. Obok niej leżała przemoczona i też ciężko dysząca Lwica.
 Przed chwilą Kia mogła umrzeć. To byłby koniec jej przygody. Łzy popłynęły jej strumieniami po policzkach, twarz wykrzywiła się w grymasie, a z gardła wydobył się histeryczny szloch.
Lwica ze zdziwieniem spojrzała na płaczącą dziewczynę, której sklejone loki leżały czarną breją wokół głowy. Kobieta niezręcznie uniosła rękę, by poklepać ją po głowie – taki gest wydał jej się właściwy. Kia przylgnęła do Lwicy, wtulając twarz pod jej pachę i nadal spazmatyczne szlochając.
– Już dobrze, dobrze… – Powiedziała blondynka. – Przestań się smarkać. Już nic ci nie grozi.
– Dzięku-kuję – wydobył się przerywany i stłumiony głos spod pachy Lwicy.
 To całkowicie zbiło kobietę z tropu, więc postanowiła zachować milczenie i pozwolić małej się wypłakać. Nawet nie zauważyła, jak obie zasnęły.
Nad brzegiem jeziora, pośród śpiewu ptaków i szumu dżungli, leżała muskularna blondynka, przytulająca drobną, bladą istotkę otoczoną aureolą wilgotnych włosów. Ich ciche oddechy wtapiały się w resztę hałaśliwych dźwięków lasu.











by Marresa

by Marresa









Wybaczcie, że to musiało tak długo trwać, ale wypadło wiele różnych ważnych, nieprzewidywanych rzeczy, no i niestety ,,100 lat po centrum handlowym” na tym ucierpiało :C Mam nadzieję, że nie będzie już więcej takich przykrych niespodzianek i będziemy mogły nadal kontynuować nasz dwutygodniowy cykl dodawania rozdziałów. Ten oto post został wyjątkowo napisany przez nas obie, ponieważ nie dałam rady napisać go sama z wyżej wspominanych powodów, ale trzymajmy się oficjalnej wersji, że niby zrobiłyśmy tak specjalnie w ramach rekompensaty XD Oczywiście tradycyjnie rysunki tyle, że tym razem… nie rysowane przez nas! :D Jestem nadal taka szczęśliwa, choć dostałyśmy arty już dosyć dawno. Oby tak dalej czytelnicy! Bo zaczynają mi się już zapasy rysunków kończyć i nie ma już za bardzo z czego wybierać. Licznik wyświetleń nabił nam niedawno 9600 ;D, komentarze niestety nie dobiły do dwusetki, ale  być może pod tym rozdziałem się uda. Oczywiście autor 200-ego komentarza tradycyjnie dostaje możliwość zadania nam dowolnego pytania odnośnie fabuły, które może wysłać na e-maile (chomiczynka6@o2.pl i litlit@.op.pl) Co do ankiety to niestety nie mogę zdać sprawozdania, bo wyświetla nam 0 głosów, ale wy pewnie możecie zobaczyć (jeśli kogokolwiek to w ogóle interesuje). Także tego… miłego czytania! :)  Bagheera (i Litka)

środa, 26 marca 2014

Kłótnia


Łania trzymała się z tyłu. Czuła się nieswojo. Kiedy Tukan powiedział bliźniaczkom, że chce ją zabrać, były zbyt zajęte walką z Wielkim Stadem, by się tym przejąć. Teraz spoglądały na dziewczynę z ukosa. W każdej chwili mogły się rozmyślić i uznać, że będzie z niej więcej pożytku , jeśli ją zabiją. Starała nie zwracać na siebie uwagi. To jednak nie było konieczne. Wszyscy mieli o wiele większy problem niż dodatkowy bagaż – na zewnątrz panował straszliwie gorąco. Upał, jaki tu królował, stanowił zupełną nowość dla przyzwyczajonych do lekkiego chłodku mieszkańców centrum.
Tuńczyk, którego Żmija zdążyła prowizorycznie opatrzyć, dyszał ciężko. Tył jego koszulki był mokry. Jego długie ciemne włosy związane w kucyk były posklejane od potu. Co chwilę ocierał czoło, ale niewzruszenie szedł dalej. Taki właśnie był, cichy i spokojny. Kiedy byli jeszcze w centrum, nigdy nie zamienił z Łanią ani jednego słowa , ale zawsze sprawiał wrażenie dobrodusznego.
Wszyscy spoceni i zmęczeni przedzierali się przez wszędobylskie korzenie, ciernie i krzaki,a a to nie poprawiało humoru. Tego nie opisywano w książkach, które czytała. W nich lasy nigdy nikomu nie przeszkadzały w wędrówce. Przy czym Łania była pewna, że to las, a nie park miejski, jak twierdziły bliźniaczki, ale wolała nie drażnić przywódczyń, podważając ich autorytet.
Z przodu przez najgorsze gąszcze przedzierali się Nosorożec, Lwica, Skorpion i Szakal. Potem szły bliźniaczki wlekące nieprzytomnego brata, za nimi reszta , a na samym końcu ciągnęła się Łania.
Nagle dziewczyna potknęła się o wystający z ziemi korzeń i runęła na ziemię jak długa. W tym samym momencie Tukan skoczył do niej i złapał ją za pierś , chroniąc przed upadkiem.
Dziękuję – powiedziała, nieśmiało podnosząc na niego oczy. Uśmiechnął się w odpowiedzi, ale po chwili zmarszczył brwi, jakby coś sobie przypomniał, przyglądając się jej twarzy.
Uważaj – powiedział w końcu cicho i ruszył do przodu, zostawiając Łanię samą . Dziewczyna zgarnęła do tyłu włosy, które opadły jej na twarz i podążyła w ślad za oddalającą się grupą.



~~


Nogi Kruka bezwładnie ciągnęły się po ziemi, co chwila za czepiając o korzenie. Nierówna, gumowa, czarna podłoga, Puma zidentyfikowała ją jako asfalt, była popękana, a ze szczelin wyrastała zieleń. Co jakiś czas dziewczyna zauważała przewrócone samobiegi, takie same, które widziała w królestwie Kii. Musieli je omijać, tak jak i zawalone budynki, kupy gruzu i bujnie rosnące krzewy.
Sytuacji na pewno nie poprawiał piekielny upał. Wargi Pumy przypominały papier ścierny. Po twarzy spływał słony pot, który zlizywała, by złagodzić pragnienie. Asfalt nagrzewał się i miękł coraz bardziej i w końcu przy każdym kroku dziewczyna musiała odrywać od niego stopy.
Kruk był mały i chuderlawy, więc jak bliźniaczki niosły go we dwie, nie sprawiał dużych trudność, ale po jakimś czasie jego ciężar zaczynał im doskwierać.
Przywódczynie coraz bardziej zwalniały, zresztą nie tylko one. Już po godzinie marszu Lwica niosła na plecach wyczerpaną Kię. Niedługo potem Szakal przewiesił przez ramię zemdloną z wysiłku siostrę. Gepard – jako mężczyzna – trzymał się jeszcze, a widać było, z jakim trudem przestawiał stopy.
Musimy odpocząć – wy szeptała Puma nad głową Kruka. Wilczyca kiwając głową.
Po krótkiej naradzie bliźniaczki postanowiły rozbić obóz w najmniej zawalonym budynku, jaki były w stanie znaleźć.



~~



Szakal wyważył drzwi. W środku panował błogosławiony chłód. Stado ostrożnie weszło do budynku. Z pewnością był zamieszkany, ale nie do końca przez ludzi. Ze środka wylatywały spłoszone hałasem ptaki, przeczekujące tutaj upał.
Wkroczyli na drugie piętro. Tutaj okna były wybite i pomieszczenie wypełniało ciepło południa, chociaż zdecydowanie mniej mordercze niż na zewnątrz.
Puma posłała Tuńczyka, Kię, która już odzyskała część sił, i Skorpiona, by poszukali wody, a reszta zajęła się rozpakowywaniem bagażu.
Wszyscy pracowali przez kilka chwil w ciszy, dopóki Szakal nie przerwał milczenia.
Co to jest? – zapytał, wskazując palcem na posłanie.
Legowisko – odpowiedziała Puma, unosząc lekko brwi. – To było dziwne pytanie.
Ale zużyłyście wszystkie ubrania!
Po co byśmy miały oszczędzać? Jutro z rana zbierzemy wszystko z powrotem i nic ich nie ubędzie.
Nie starczy na drugie legowisko.
Po co ci, na Wielkie Stado, drugie legowisko? – wycedziła Puma przez zaciśnięte zęby. Miała już dosyć tego nielogicznego dialogu. Przez pół dnia przedzierała się przez gęstwiny lasu w niemiłosiernym skwarze , a przedtem stoczyła ciężką walkę i widziała śmierć towarzysza. Teraz chciała po prostu odpocząć.
Potrzebujemy dwóch legowisk, bo jakbyś nie zauważyła, są tu kobiety – warknął Szakal.
Ach, o to ci chodzi?! – odwarknęła Wilczyca, przysłuchująca się przedtem rozmowie. – Mógłbyś zostawić te głupie uprzedzenia w centrum. Tu jest inny świat. Inne zasady. Nie będziemy dwa razy robić tej samej roboty tylko dlatego, że ty masz obiekcje przed spędzeniem nocy w towarzystwie kobiet. Jak chcesz, możesz spać na podłodze.
Ona ma rację – stwierdziła Lwica. – Szakal, uspokój się. Ile razy byłeś w windzie z innymi, choć to zakazane? Wtedy jakoś ci nic nie przeszkadzało.
Tu nie chodzi o mnie! – wrzeszczał Szakal. – Nie pozwolę, że by moja niezamężna siostra spała w tym samym legowisku, co on. – Wskazał wymownie na Tukana.
Ej! – krzyknął wskazany w udawanym gniewie, ale Szakal wcale nie udawał swojej furii.
Myślisz, że nie wiem, że dla ciebie nada się wszystko, co jest płci przeciwnej?! Nawet na misję przywlokłeś swoją szmatę. W życiu nie pozwolę, żeby moja siostra była z tobą w jednym pokoju, a co dopiero w łóżku.
Tukan zerwał się na równe nogi i wychrypiał przez zaciśnięte zęby:
Odszczekasz to i ładnie przeprosisz, gnojku. Szybko.
Bez nerwów – krzyknęła Lwica, łapiąc Tukana od tyłu za barki tak, by nie był w stanie wyrządzić krzywdy ani sobie, ani otoczeniu. Niestety to nie powstrzymywało Szakala.
Możesz nie próbować bronić honoru swojej wywłoki. To bezcelowe, bo i tak wiadomo, po co tu jest. Jeden dzień była wdową i już pieprzy się z innym.
W jednej chwili Tukan wyrwał się Lwicy i z całej siły uderzył Szakla w twarz. Tamten wygiął się w łuk i grzmotnął o ziemię. Hiena pisnęła cicho i podbiegła do brata , jednak on odsunął ją dość agresywnie i trzymając się jedną ręką za krwawiący nos, wstał.
Puma i Wilczyca rzuciły się na niego, krępując mu ręce, a Lwicy w tym czasie, przy pomocy Łani, udało się znów ujarzmić Tukana.
Wpuście mnie. Ten dupek musi zapłacić – wydyszał Tukan, usiłując się uwolnić.
Zamknij się, idioto – wrzasnęła mu w ucho Lwica . – Nie będziecie się teraz bili.
Jak nie teraz, to później. – Uśmiechnął się złowieszczo Szakal, któremu krew z nosa zalewała usta tak, że zęby przybrały malinowy kolor.
Uspokójcie się. – Nagle usłyszeli głos Nosorożca, który dotychczas siedział w cieniu. Cały dzień nie powiedział ani słowa tylko bezwolnie szedł. – Dzisiaj zginął Goryl. Nie możecie tego uszanować? Musicie się kłócić?! My żyjemy, a on zginął. Jeszcze wczoraj żył, a teraz już nie. Wielkie Stado już pewnie zjadło jego ciało. Nie zostało z niego nic. A wy... – Popatrzył na nich tak, jakby brak mu było słów, wstał i wyszedł. Tak po prostu. Nikt się nie poruszał, ani nic nie mówił.
Wtedy do pokoju wbiegli Tuńczyk i Skorpion, a po chwili dołączyła do nich Kia.
Co się stało? Słyszeliśmy krzyki – spojrzeli na zastygłą scenę walki.
Nic, wszystko w porządku – powiedział Tukan, po czym zwrócił się do Lwicy: – Już w porządku. Możesz puścić.
Szakal wytarł ręką krew z twarzy i wyszedł w ślad za Nosorożcem.


To ja może zrobię to drugie legowisko – stwierdziła Lwica.
Znaleźliście wodę? – zapytała Wilczyca.
Na każdym piętrze są łazienki, ale działają tylko w tych najniższych – odpowiedział Tuńczyk, podając jej napełnioną plastikową butelkę. Przezornie wzięli kilka z centrum. Puma łapczywie zrobiła parę łyków i podała siostrze naczynie. Tukan w tym czasie dalej rozdawał wodę.
Nosorożec i Szakal nie pili wody – zauważyła Lwica pracująca nad drugim legowiskiem. – Ktoś powinien im ją zanieść.
Myślę, że znajdą ją bez problemu. Nie wyjdą z budynku z powodu upału, dlatego zaczną przeszukiwać jego wnętrze i znajdą łazienki – powiedziała cichym głosem Hiena. Ponieważ była siostrą jednego z wymienionych, wszyscy postanowili się jej posłuchać. Zresztą po uciążliwym marszu nikomu nie chciało się szukać gniewnego Szakala, ani groźnego Nosorożca.
Po chwili wszyscy padli na posłania i natychmiast pozasypiali. Mając na względzie dobro ogólne, na wypadek gdyby wrócił Szakal, kobiety zajęły oddzielne legowisko. W upalne popołudnie przy akompaniamencie ptaków po raz pierwszy stado zasnęło na wolności.



Jednak nie wszyscy ze stada spali. Nie spał Szakal zmywający krew z twarzy w jednej z zerdzewiałych umywalek. Nie spał Nosorożec, w samotności opłakujący przyjaciela. Nie spała też Łania. Odebrawszy swoją porcję wody, cicho wymknęła się z pokoju i skryła w cieniu. Czuła, że powieki ciążą jej coraz bardziej, ale nie odważyłaby się spać w jednym legowisku ze wszystkimi. Domyślała się, że jest obca i niepotrzebna , w czym upewniły ją obwinienia Szakala.
Dziewczyna weszła na trzecie piętro i opadła na szeroki parapet. Okno ustawione po przeciwnej stronie, więc słońce nie było uciążliwe. Łania podziwiała widok, wdychała ciepłe powietrze i napawała się świergotem ptaków. Wszystko na zewnątrz emanowało swoją wspaniałością, tak jak to obiecywały książki. Dziewczyna poczuła, że po policzku spływają jej wilgotne stróżki . Łzy szczęścia pomyślała, ale po chwili zrozumiała, że to nie do końca tak. „Nawet na misję przywlokłeś swoją szmatę” tak powiedział Szakal. Tak myśleli wszyscy. Tak przedstawił to Tukan, chociaż w mniej drastyczny sposób. Dla nich wyjście z centrum to była niebezpieczna misja. Dla niej jedyna szansa ucieczki. Jeśli przez to ma być uważana za czyjąś szmatę, może zapłacić taką cenę.
Dziewczyna uznała, że powinna się poczuć lepiej, ale tak się nie stało. Gula pośrodku jej piersi rosła coraz bardziej, a łzy ciekły coraz szybciej .
A co jeśli Tukan oczekuje od niej czegoś w zamian za jego małe kłamstwo?
A może nie chce, by to było kłamstwem?
Popatrzyła z przerażeniem na ręce i ku uldze nie zobaczyła na nich krwi. Sięgnęła za pas i wyciągnęła zawinięty w zielony materiał nóż. Na nim również nie było krwi. Zdążyła go wtedy umyć, ale nie miała czasu, by odnieść go na miejsce. Teraz na zawsze pozostanie przy niej. Nie pozwoli jej zapomnieć pierwszego morderstwa. Dziewczyna chciała cisnąć nóż przez okno, ale tego nie zrobiła. Tukan, chociaż bardzo miły, zostanie zabity, jeśli zechce czegoś od niej. Już była morderczynią, więc to nie sprawi różnicy.
I wtedy Łania rozpłakała się naprawdę. Nie chciała nikogo obudzić, więc zagryzała rękę. Jej przytłumione wycie i tak słychać było dość głośno, ale nie zwróciło niczyjej uwagi. Wszyscy, włączając Nosorożca i Szakala, spali kamiennym snem. Po chwili usnęła i Łania.




~~



Kabanos biegł. Ta kobieta, z rozerwanym uchem i pokrytą bliznami twarzą, goniła go po całym centrum. Dopadła go znów w tym samym miejscu, co poprzednio. Jednym kopnięciem w mostek powaliła na podłogę i siadła na nim okrakiem. Kabanos zasłonił twarz rękoma, oczekując uderzenia, które nie nadeszło. Wtedy dziewczyna go cmoknęła w usta. On odwzajemnił pocałunek i zanurzył rękę w jej krótkich, szorstkich włosy . Ona była taka gorąca, że aż parzyła skórę. Wszędzie, gdzie go dotykała, zostawiała piekące ślady. Kabanos zauważył, że jej ręce są czerwone od krwi, którą rozmazywała po ciele. To jego krew.
Kabanos obudził się nagle zalany potem. Obok niego leżał brat i spał w najlepsze. Dookoła nie było nikogo oprócz nich.
Chłopak niezdarnie wstał. Nadal czuł na policzkach ciepło jej pocałunków i własnej krwi. Musiał się przewietrzyć.
Chodzenie po centrum samopas było bardzo niebezpieczne, ale po ostatniej rzezi głód śmierci powinien być zaspokojony przynajmniej częściowo.
Sam tego nie zauważając, chłopak znalazł się w miejscu, gdzie nie tak dawno odbyła się walka , już teraz nazywana przez wszystkich Wielką Bitwą pod Wentylacją. Ludzie chyba po prostu lubili Wielkie słowa.
Chłopak popatrzył na wyłamaną kratę. Chociaż stada tak bardzo pragnęły zapobiec ucieczce na zewnątrz, że nie szczędziły swojej i cudzej krwi, to po zakończeniu potyczki jakoś nikt nie kwapił się, by wyjść na zewnątrz i ścigać uciekinierów. Byli uznani za zmarłych. Nawet gdyby udało im się wrócić do centrum, zostaliby tutaj zabici.
Kabanos odetchnął z ulgą, po czym usiadł pod ścianą, ogarnęło go zmęczenie. Już nigdy nie zobaczy dziewczyny z przenikliwie niebieskimi oczami.
Ocucił go głośny łomot, który wydała sterta desek zwalonych na podłogę. Kabanos ze zdziwieniem zwrócił głowę w kierunku hałasu. Przed nim, równo na środku pokoju, stała wątła postać z rękami opartymi na biodrach. Nawet z odległości kilku metrów chłopak wyczuwał smród niemytego miesiącami ciała. Nie żeby ludzie w jego stadzie myli się codziennie, ale konieczność polowania i patroszenia zwłok rodziła potrzebę zmywania krwi i okazyjnie potu i pyłu.
Natomiast stojąca przed nim chuderlawa osoba nie miała chyba za bardzo styczności z wodą.
– Na co czekasz, tłuściochu? – Zaśpiewała postać do Kabanosa. Tak, zaśpiewała bezzębnym, starym, ale wesołym i niezmiernie irytującym głosem. – Bierz w ręce tamten gruz i przenoś go tutaj.
Kabanos uświadomił sobie trzy zaskakujące rzeczy jednocześnie. Staruch zwracał się do niego. Kamienie, które miał przenieść, były cięższe, niż przypuszczał. I najważniejsze – wykonywał polecenia jakiegoś nieznanego wariata. Tak, jakby znajomość jakiegoś wariata usprawiedliwiała wykonywanie jego żądań.
Pomimo wszystkich tych błyskotliwych spostrzeżeń, Kabanos posłusznie przeniósł to, co mu wskazano.
Starzec, któremu chłopak mógł się teraz przyjrzeć, był okropnie chudy. Pomiędzy jego żebrami tworzyły się głębokie na pół palca wyrwy. Brzuch już dawno ukrył się pod klatka piersiową, a ręce i nogi wyglądały jak obciągnięte skórą kości.
Kabanos, będąc z natury osobą dość obszernej budowy i żyjąc w stadzie, gdzie głód raczej rzadko zaglądał w oczy na dłuższy czas, nie mógł zrozumieć, jak tak chudy człowiek mógł w ogóle chodzić.
No i co stoisz, baranie – oznajmił wesołym głosem starzec, przypominając o swojej obecności. Potem jakby zamyślił się na chwilę i dodał: – Baran? To twoje imię, tak?
Nie, mam na imię Kabanos – odpowiedział zdziwiony Kabanos, ale starzec nie przyjął tego do wiadomości.
Dobrze, Baranie, stań tu – polecił, wskazując szczyt dziwnej konstrukcji z desek i kamieni.
Kabanos posłusznie wypełnił polecenie i skrzywił się, jak starzec wpełzł mu na plecy. Chłopak z trudem powstrzymywał się, by go nie zrzucić. Nie chodziło o nazywanie go baranem. Starzec miał na sobie jedynie coś w rodzaju majtek – czyli kawałka materiału okręconego wokół bioder. Właśnie z tego jedynego elementu ubrania dochodził najgorszy smród.
Nagle Kabanos zauważył, że nie czuł na sobie ciężaru wariata. Chłopak tak skoncentrował się na nie zwróceniu swojej kolacji, że nie zauważył, jak nieznajomy zniknął. Już odwrócił się, by zejść z powrotem na ziemię, kiedy z góry dotknęła go czyjaś ręka.
Gdzie leziesz, Baranie? – ryknęła uśmiechnięta od ucha do ucha twarz starca wystająca z otworu wentylacyjnego. – Szybko, właź tutaj.
Kabanos bez namysłu chwycił się krawędzi i z niemałym trudem znalazł się w środku.


~~



Łania obudziła się o wschodzie słońca. Różowe promyki padały jej prosto w oczy. Niechętnie wstała i chwiejnym krokiem zeszła na dół. W wygodnych legowiskach wszyscy nadal spali. Puma z głową na brzuchu Wilczycy, Kia obejmująca Lwicę, Hiena wtulona w Żmiję, faceci w ogóle spali jak jedna wielka bezwładna masa, tak, że nie wiadomo było, gdzie znajdowały się czyje kończyny. Łania poczuła, jak jej burczało w brzuchu. Znalazła czyjś plecak i nie pytając się o zgodę, wyjęła płat zimnego, smażonego mięsa. Pochłonęła go prawie nie gryząc, wzięła następny kawałek i odłożyła plecak dokładnie w to samo miejsce. Nie była pewna, czy zjadanie zapasów, było dozwolone. Potem poszła do łazienki, napiła się i umyła twarz. Za oknami   robiło się coraz jaśniej.
Dziewczyna wyszła na zewnątrz. Ptaki powoli budziły się do życia, a ich kakofonia zagłuszała szum lasu.
Łania usiadła na schodach i ukryła się w cieniu. Siedziała dość długo, myśląc o tym, że w takich chwilach bohaterki książek zwykły pijać kakao, które podobno było bardzo dobre.
Obok niej szybkim krokiem przeszedł Szakal, ku zdziwieniu i uldze Łani nie zauważył jej. Po prostu podbiegł do najbliższego drzewa, oparł się o nie i zwymiotował. Potem opadł na podłoże w niebezpiecznej odległości od kałuży.
Łania nawet z odległości kilku metrów i przy nikłym oświetleniu dostrzegała szkarłatny odcień. Do jej nozdrzy docierał zapach kwasu, powszechny przy takich przypadkach, ale miał nietypowy dodatek. Metaliczną woń, mówiącą jednoznacznie, że Szakal rzygał krwią.
Dziewczyna przez chwilę zastanawiała się, czy biec po pomoc, ale ostatecznie uznała, że nie chciałaby zwracać na siebie uwagi, a skoro chłopak już zwymiotował, to pewnie było mu lżej.
Łania pomyślała czy wymiotny atak mógł być wywołany ciosem Tukana. Chociaż Tukan uderzył go w twarz, więc to mało prawdopodobne.
Wtedy Szakal znów zaczął wymiotować, a raczej tylko próbował, stojąc na klęczkach i plując gęstą, czerwoną cieczą. Wydawało się, że nie mógł oddychać i być może tak było, bo po chwili opadł bezwładnie twarzą prosto w grudę wymiocin.
Łania podbiegła do niego, pokonując wewnętrzny opór, i potrząsnęła go za ramię. Po chwili puściła i przyjrzała się odkrytemu skrawku skóry chłopka , po czym zaczęła wrzeszczeć, nie przejmując się już nikim i niczym. Przenikliwym piskiem starała się zawołać po pomoc i usunąć z głowy to, co zobaczyła.
Ramię i całe ciało Szakala było pokryte małymi, odrażającymi, wypukłymi, czerwonymi plamkami, które niczym wysypka zajmowały każdy centymetr skóry.




Łania by Mira (bodajże ołówek)




          Wiem, wiem, rozdziały miały być co dwa tygodnie, a są co miesiąc. No cóż może następny będzie szybciej? To zależy od Bagheery, ale nie liczyłabym na to, że pojawi się przed Świętami Wielkanocnymi. Mamy już 8000 wyświetleń! 
To cieszy oko, chociaż mogło by być więcej. Jak widzicie mamy nowy szablon, który jak to określa moja współautorka "walipogałach" Miejmy jednak nadzieję, że to przyciągnie uwagę czytelników.
           Z ważnych informacji to mamy teraz na blogu betę - Deggausser, którą można znaleźć TUTAJ i TUTAJ. 
           Będziemy też w najbliższym czasie edytowały początkowe notki, żeby wyeliminować błędy, które wytknęła nam Niofomune. Nie przyniosą one zbyt wielkich zmian do fabuły, więc jeśli ktoś  nie ma ochoty ponownie tego czytać to nie ma potrzeby.
           Teraz czas na tradycjonalne prośby o komentarze, więc jeśli czytacie 100 lat po centrum handlowym to komentujcie! A jak ktoś chciałby powiedzieć o tym blogu znajomy, to na pewno go  nie zjemy, 
           A tak pewnie zauważyliście. Mamy pierwszego funarta od  Miry. Bagheera była wniebowzięta, więc dla Miry szczególne pozdrowienia i dedykacja rozdziału! 
Weźcie przykład z Miry, narysujcie coś i wyślijcie na adres mój (litlit@op.pl) lub Bagheery (chomiczynka6@o2.pl).
           Dodatkowo mamy 172 komentarze, do dwusetki niby daleko, ale pod każdym kolejnym postem, jest coraz więcej komentarzy, więc uznałam, że od razu ogłoszę. Autor 200-ego komentarza może wysłać na powyżej wymienione e-maile pytanie dotyczące tego bloga.
Albo co mi tam! Dwa pytania!





Zawsze 
Wasza
Litka