Kabanos otarł pot z czoła i głośno wypuścił
powietrze. Miał już dosyć tej niekończącej się wędrówki. Chaszcze stawały się
coraz gęstsze, a upał nasilał się z każdą minutą. Do tego, trzeba było uważać,
żeby nie podeptać dziwnych małych zwierząt zajmujących niemalże każdy centymetr
trawy. Chłopak wolał nie ryzykować pogryzienia w przeciwieństwie do starca, który
beztrosko gniótł stworzenia, skacząc na jednej nodze, i zupełnie nie zwracał na
nic uwagi.
Kabanos przystanął i oparł pulchne dłonie na
udach. Nie miał już siły iść dalej. W sumie może nie byłoby to aż tak męczące,
gdyby nie jego wiekowy towarzysz wyjący wymyślane na bieżąco piosenki.
– Okonie wchodzą pod górę,
bo za dużo książek! La, la, la! – Śpiewał szaleniec, zagłębiając się coraz bardziej
w dżunglę. Nawet nie zauważył, że chłopak stanął.
Może to
jest jakieś wyjście…
Kabanos
odczekał moment. Śpiew stawał się coraz cichszy i cichszy, aż w końcu został
zagłuszony przez odgłosy zwierząt. Chłopak nie mógł powstrzymać lekkiego
uśmiechu cisnącego mu się na usta. Nareszcie chwila spokoju.
Nagle coś z całej siły uderzyło go w skroń.
– Ała! – Wrzasnął zaskoczony.
– La, la, la! – Z plątaniny roślin wyłonił się
staruch, nadal skacząc na jednej nodze i ciskając czymś w stronę Kabanosa.
Chłopak zaczął rozmasowywać sobie czoło, z
przykrością stwierdzając, że jutro jego twarz będzie zdobić piękny, fioletowy
siniak.
– Przestań! – Krzyknął, ale nie odniosło to
żadnego skutku.
Po kilku
próbach powstrzymania starego wariata dotarło do niego, że się z nim nie
dogada. Nie ma mowy.
Westchnął
i sięgnął po okrągły, pomarszczony owoc leżący u jego stóp. Kształtem podobny
trochę do orzecha. Miał miękką skórę pokrytą małymi włoskami, a w świetle
porannego słońca mienił się na niebiesko.
Kabanos spojrzał w stronę towarzysza, który ze
smakiem objadał się niby-orzechami, nie przestając nimi rzucać.
– Co jest, Baranie? Dlaczego nie jesz? – Spytał
tamten, przy okazji wypluwając, na wpół przerzuty miąższ.
– Jakoś nie mam ochoty… – Odpowiedział chłopak,
niepewnie spoglądając na trzymany w dłoni owoc. – A tak w ogóle to nazywam się
Kabanos, a nie Baran.
– Kabanos… kabanosy z barana czy baran z
kabanosów – Stwierdził starzec.
– A ty? Jak masz na imię?
- Jestem Trzmiel.
~~
Łania stała, z przerażeniem wpatrując się w leżącego
Szakala. Była jak zahipnotyzowana, nie mogła się poruszyć. Po chwili, która
wydawała jej się wiecznością, usłyszała za sobą kroki paru osób.
Jedną z nich była Hiena. Na widok leżącego brata
zakryła usta dłońmi i natychmiast się przy nim znalazła.
– Co ci się stało? Odpowiedz mi, proszę… – błagała,
potrząsając nim lekko, ale Szakal tylko zamrugał i mruknął coś pod nosem.
Tuńczyk i
Skorpion kucnęli obok i przekręcili go na plecy, a Żmija zerwała z rosnącego
obok drzewa duży, rozłożysty liść i otarła nim włosy i twarz chłopaka. Wilczycy
i Pumy nie było. Na szczęście.
Łania nadal stała, bijąc się z myślami. Uciec czy
zostać? Jednak trwało to tylko krótką chwilę. Dziewczyna potrząsnęła lekko
głową i uklękła przy Szakalu, nie wiedząc, na co mogłaby się przydać.
Hiena
rozpłakała się, tuląc się do brata i gładząc go po rudawych włosach. Po jej
zaczerwienionych, piegowatych policzkach płynęły łzy, skapując na pierś
chłopaka.
Łanię
ukłuło poczucie winy. Przebiegło jej przez myśl, że może to przez wczorajszą kłótnię,
spowodowaną przez jej osobę… Uniosła wzrok na opartego o drzewo Tukana, którego
wcześniej nie zauważyła. Jego oczy zdawały się być ciemniejsze niż zawsze,
tęczówki niemal zlewały się ze źrenicami. Wpatrywał się gdzieś w przestrzeń
ponad drzewami. Na pierwszy rzut oka widać było, że jest mocno przygnębiony.
Nagle Szakal otworzył szeroko oczy i uniósł się
na łokciach, wciągając łapczywie powietrze. Natychmiast zaczął kaszleć, jakby
się nim zakrztusił, i przewrócił się na prawy bok.
– Szakal!
– Nic mi nie jest – wybełkotał, po chwili
odwrócił się i zwymiotował, po czym dodał cichym, zachrypniętym głosem: – Pić…
– Przynieś wodę – poleciła Żmija Łani, a ta bez
wahania pobiegła w stronę zawalonego budynku.
~~
Kia cicho skradała się wśród drzew. Co chwilę
spoglądała w dół, żeby nie nadepnąć przez przypadek na żadną gałązkę.
Bezszelestnie zbliżała się do celu. Była coraz bliżej i bliżej…
– No nie – westchnęła, kiedy ogromny, kolorowy
motyl poderwał się w powietrze i z cichym trzepotem skrzydeł odleciał. Kolejne
,,łowy” zakończyły się niepowodzeniem. Szkoda… był taki piękny.
Dziewczynie znudziły się dalsze próby schwytania
urokliwych owadów, więc postanowiła znaleźć sobie jakieś inne zajęcie. Park miejski wyglądał wspaniale o
poranku. Wokół rozbrzmiewały odgłosy podobne do tych w sklepie zoologicznym ale
tutaj były o wiele głośniejsze i brzmiały piękniej. Trochę jak pieśń. Liście…
drzew… tak, drzew – Wilczyca chyba właśnie tak je nazwała – tworzyły zielony
baldachim przykrywający wszystko dookoła. Wokół… pni owinięte były długie,
cienkie pnącza, ze śmiesznymi, małymi trąbkami z żółtymi wąsami w środku. Puma
stwierdziła, że to kwiaty, z których później robią się owoce takie jak
truskawki albo banany. Oprócz tych dziwacznych roślin było też wiele innych,
równie interesujących, ale te Kii podobały się najbardziej.
- Ach! – Krzyknęła, kiedy drogę zagrodził jej
mały zwierzak pokryty jasnymi włoskami, lecz zaraz roześmiała się głośno.
Przerażone
stworzenie czmychnęło w krzaki. Jego pyszczek był wykrzywiony i wyglądał,
jakby ktoś uderzył go przypinką do roweru. W tym właśnie przypominał trochę
Peugeota, jej młodszego brata. Zarówno on jak i owo zwierzątko nie grzeszyli
urodą. Kia prawie od razu zamilkła.
Jej brata, podobnie jak zwierzaka, porastało
delikatne, jasne futerko, nawet na twarzy z mocno wysuniętą szczęką. Peugeot
bardziej przypominał małpkę niż człowieka, ale pomimo tego był bardzo miły.
Rzadko się odzywał, kiedy to robił, mówił cichym, ledwo słyszalnym głosem. Gdy byli
młodsi, Kia często spała w jego samochodzie, bo razem mniej bali się ciemności.
Opuszczając parking, dziewczyna nawet nie
podejrzewała, że będzie tak tęsknić za rodziną. Za matką, jedną z czterech żon
jej ojca. Za maleńką Mercedes, która dopiero uczyła się chodzić. Za ciemnoskórą
Toyotą. Za Suzuki, jedyną z sióstr, która miała takie same kręcone włosy jak
ona. Za Ładą o zaraźliwym śmiechu i burzy jasnych loków. Za Amuzą, z którą często
bywała w sklepie zoologicznym. Nawet za ojcem. – królem, który wysłał ją na tę misję.
Wiedziała, że jej nie potrzebował, nie darzył jakimś szczególnym uczuciem. W
końcu była tylko jedną z wielu jego córek. Ale i tak za nim tęskniła.
Istniał jednak ktoś, czyjego towarzystwa Kia
wyrzekła się z przyjemnością. Jej starszy brat Volkswagen. Miał czarne włosy i ostre rysy twarzy. Zdaniem Kii był
bardzo przystojny. I bardzo okrutny. Pamiętała, że kiedyś przyłapał ją na
bawieniu się jego zabawką – kawałkiem opony, który przypominał człowieka. Nic nie
powiedział, tylko z całej siły kopnął ją w twarz. Z rozciętej wargi trysnęła
krew, a dziewczyna leżała na podłodze, nie do końca rozumiejąc, co się stało.
Wtedy Volkswagen podszedł do niej i zacisnął ręce na jej szyi. Próbowała go
zrzucić, ale słabość jej to uniemożliwiała. Kia była pewna, że zabiłby ją wtedy,
gdyby nie przyszła jego matka i nie powiedziała mu, że nie może tak traktować
swojej siostry. Co prawda przestał dusić, ale kopnął parę razy i
stwierdził, że nie jest jego siostrą, tylko córką innej kobiety ojca. A potem
splunął i odszedł. Sadystyczne skłonności Volkswagena przejawiały się jeszcze
kilkakrotnie.
Kia wyrwała się z zamyślenia i spostrzegła, że stoi
w wodzie. Nie zauważyła, że pod trawą nie ma gruntu. Szeroki uśmiech wypełzł jej
na usta. Woda była cudowna.
Dziewczyna
ostrożnie rozchyliła wysoką trawę i zobaczyła olbrzymie srebrzyste pole –
jezioro. Zafascynowana, nie zważając na to, że moczy ubranie, popędziła w wodę.
I nagle pośliznęła się na mulistym dnie i straciła równowagę.
W oczy i
nozdrza uderzyła chłodna woda. Z przerażenia czarnowłosa spróbowała zaczerpnąć
powietrza i zakrztusiła się. Zaczęła młócić rękami i nogami, starając się wypłynąć
na powierzchnię. Udało jej się parę razy wynurzyć nad powierzchnię, by krzyknąć,
i po chwili znów znajdowała się pod wodą. Ciecz wdzierała się do ust, uszu i
nosa. Każdy wymach rękami pozbawiał ją sił. Jej walka dobiegała końca i Kia to
wiedziała. Miała ochotę się poddać.
Wtedy czyjeś silne ręce pociągnęły ją za włosy i nagle
dziewczyna znów mogła oddychać. W oczy biło światło, po twarzy spływała woda, a
Kia nie przestawała krzyczeć... bo przecież była podnoszona za włosy.
Po chwili ktoś złapał ją w pasie i doholował na
brzeg. Kia padła na plecy na trawę i uspokoiła oddech. Obok niej leżała
przemoczona i też ciężko dysząca Lwica.
Przed
chwilą Kia mogła umrzeć. To byłby koniec jej przygody. Łzy popłynęły jej strumieniami
po policzkach, twarz wykrzywiła się w grymasie, a z gardła wydobył się
histeryczny szloch.
Lwica ze zdziwieniem spojrzała na płaczącą
dziewczynę, której sklejone loki leżały czarną breją wokół głowy. Kobieta
niezręcznie uniosła rękę, by poklepać ją po głowie – taki gest wydał jej się
właściwy. Kia przylgnęła do Lwicy, wtulając twarz pod jej pachę i nadal
spazmatyczne szlochając.
– Już dobrze, dobrze… – Powiedziała blondynka. –
Przestań się smarkać. Już nic ci nie grozi.
– Dzięku-kuję – wydobył się przerywany i
stłumiony głos spod pachy Lwicy.
To
całkowicie zbiło kobietę z tropu, więc postanowiła zachować milczenie i
pozwolić małej się wypłakać. Nawet nie zauważyła, jak obie zasnęły.
Nad brzegiem jeziora, pośród śpiewu ptaków i
szumu dżungli, leżała muskularna blondynka, przytulająca drobną, bladą istotkę
otoczoną aureolą wilgotnych włosów. Ich ciche oddechy wtapiały się w resztę
hałaśliwych dźwięków lasu.
by Marresa |
by Marresa |
Wybaczcie, że to musiało tak długo trwać, ale wypadło wiele
różnych ważnych, nieprzewidywanych rzeczy, no i niestety ,,100 lat po centrum
handlowym” na tym ucierpiało :C Mam nadzieję, że nie będzie już więcej takich
przykrych niespodzianek i będziemy mogły nadal kontynuować nasz dwutygodniowy
cykl dodawania rozdziałów. Ten oto post został wyjątkowo napisany przez nas
obie, ponieważ nie dałam rady napisać go sama z wyżej wspominanych powodów, ale
trzymajmy się oficjalnej wersji, że niby zrobiłyśmy tak specjalnie w ramach
rekompensaty XD Oczywiście tradycyjnie rysunki tyle, że tym razem… nie rysowane
przez nas! :D Jestem nadal taka szczęśliwa, choć dostałyśmy arty już dosyć
dawno. Oby tak dalej czytelnicy! Bo zaczynają mi się już zapasy rysunków
kończyć i nie ma już za bardzo z czego wybierać. Licznik wyświetleń nabił nam
niedawno 9600 ;D, komentarze niestety nie dobiły do dwusetki, ale być
może pod tym rozdziałem się uda. Oczywiście autor 200-ego komentarza
tradycyjnie dostaje możliwość zadania nam dowolnego pytania odnośnie fabuły,
które może wysłać na e-maile (chomiczynka6@o2.pl i litlit@.op.pl) Co do ankiety
to niestety nie mogę zdać sprawozdania, bo wyświetla nam 0 głosów, ale wy
pewnie możecie zobaczyć (jeśli kogokolwiek to w ogóle interesuje). Także tego…
miłego czytania! :)
Bagheera (i Litka)